niedziela, 13 września 2015

Rozdział 02

     Rankiem zbudziły mnie hałas na dworze. Z półprzymkniętymi oczami wyszłam na zewnątrz. To co zobaczyłam, nieźle mnie zaskoczyło.
     — Skąd wziąłeś konie? —spytałam, widząc Edmunda na szarym rumaku. Obok stał jeszcze jeden, biały. 
     — Mówiłem, że po ciebie przyjadę. Ty i twój ojciec musicie uciekać, znam pewne miejsce w którym nic wam nie będzie groziło — powiedział, schodząc na ziemię. Szczerze, to bardzo cieszyłam się na jego widok. Bałam się, że zostawi mnie i będę musiała sobie radzić sama. On jednak wrócił jak obiecał.
     Mój ojciec, mimo iż był w podeszłym wieku, potrafił jeździć na koniu w przeciwieństwie do mnie. Zajął więc białą klacz, a ja musiałam jechać z Edmundem. Siedziałam za nim, wszczepiona w jego ramię, bojąc się, że spadnę. Nie czułam już ud i mięśni. Koń to najgorszy transport na świecie i nie miałam zamiaru tego powtarzać. 
     Wjechaliśmy do puszczy. Co chwila schylałam się by nie wyrżnąć głową o gałęzie lub by nie zaczepić się o pnącza. Na domiar złego było mi potwornie zimno,. Jedyne ciepło biło od pleców Edmunda, więc wtuliłam się w niego. W końcu chłopak zatrzymał konia. 
     — Mirin, musisz mnie puścić, inaczej nie zejdę — powiedział. Rzeczywiście, chyba za mocno go trzymałam. Zabrałam ręce, odsuwając się odrobinę. Edmund zszedł sprawnie i pomógł zrobić mi to samo. Prawie spadłam. Już mój ojciec poradził sobie o niebo lepiej niż ja. 
      — Gdzie jesteśmy? — spytałam, rozglądając się uważnie. Jakoś nie chciało mi się spać pod gołym niebem. Zbytnio przerażała mnie wizja zdziczałych narnijskich stworzeń, które tylko czekają na takie smakowite kąski. Wyrzuciłam tę myśl z głowy. Narnijczycy to lud przyjazny, z pewnością żaden z nich nie będzie chciał mnie zjeść. 
     Edmund wypuścił konie wolno, co trochę mnie zdziwiło. Nie będziemy mieli jak wrócić. Mimo iż nie za bardzo przepadałam za tymi zwierzętami, wolałam by były naszym transportem. Poczułam jak chłopak łapie moją dłoń i prowadzi w głąb puszczy. Potknęłam się kilka razy, ale na szczęście nie upadłam. Przed nami pojawiła się jaskinia obrośnięta bluszczem. Edmund odgarnął rośliny na bok i machnął ręką.
     — Idź przodem, będę tuż za tobą — powiedział. Zawahałam się. Nie wiedziałam co ta grota kryje w środku. Przepuściłam swojego ojca by szedł pierwszy i weszłam za nim. Było tak ciemno, że nie widziałam ręki wyciągniętej przed twarzą. Zwolniłam, wpadając na Edmunda. Wyszukałam jego dłoń, ściskając ją. 
     — Boję się — wyznałam szeptem. Oddech chłopaka otulił moją szyję, sprawiając, że zrobiło mi się cieplej.
     — Nie masz czego — odparł, popychając mnie delikatnie. 
     Po dłuższej chwili, zaczęłam zauważać migające światełko i sylwetkę mojego ojca. Serce zabiło mi szybciej w piersi. Co tam się znajdowało? Korytarz zaczął się zwężać i prowadzić do dołu. Przede mną pojawił się nieoświetlony tunel. Edmund kazał mi tam wejść, obiecując, że będzie tuż za mną. Tym razem mój ojciec zamykał pochód. 
     Szorowałam łokciami po ściankach. Musiałam iść zgarbiona, bo nie było tu wiele miejsca. Nagle uderzyłam w coś. Ślepa uliczka. Koniec. Nie ma drogi. Zaczęłam macać ścianę, szukając jakiejś klamki. Nic jednak nie znalazłam. Moje policzki zrobiły się czerwone. Zacisnęłam pięści, czując złość na Edmunda. Czy on w ogóle wiedział gdzie nas prowadzi?
     — Brawo, Piotr nas na pewno tu nie znajdzie, z tym się zgodzę, ale jak ty to sobie wyobrażasz? — wybuchnęłam, odwracając się w jego stronę. Chwyciłam go za koszulę, przyciągając do siebie. Żałowałam, że jest ciemno, chciałam by widział furię malującą się na mojej twarzy. 
     — Mirin... Tu jest drabina — powiedział, a ja puściłam go prędko. Drabina? Jaka drabina, nic nie wyczułam! Poczułam jak chłopak łapie mnie za ramiona i ciągnie w bok. To tu dało się przejść? Po chwili wyczułam pod dłońmi szczebelki. 
     — Nie jest wysoko, to naprawdę ostatnie metry i będziemy na miejscu — powiedział. Nie odzywałam się, nie chciałam palnąć jakiejś głupoty. 
     W końcu znaleźliśmy się w oświetlonym korytarzu. Po lewej stronie paliły się pochodnie. Przed nami znajdowały się wielkie drzwi. Podeszłam do nich, napierając na nie. Otworzyły się ze skrzypnięciem, wpuszczając mnie do środka. Wstrzymałam oddech, widząc z tuzin małych bobrów. Na głowach miały talerze z ciastkami, sardynkami lub herbatą. Śmigały we wszystkie strony, nie rozlewając niczego, ani nie tłukąc. Edmund popchnął mnie delikatnie do przodu.
     — Co to za miejsce? — spytałam. Chłopak uśmiechnął się. 
     — Tajemne korytarze Ker-Paravel — powiedział, a mi serce stanęło w miejscu. Spojrzałam na niego, nie wiedząc jak to rozumieć. Ed zauważył moje zmieszanie. Podrapał się po karku, uśmiechając nieśmiało. — Zamek jest rozwalony, ale ukryte, podziemne przejścia przetrwały. Nikt już o nich nie pamięta, a nawet jak tak, to myśli, że już dawno są zawalone i zginęły pod stertą gruzów — wytłumaczył. Kiwnęłam pomału głową, oswajając się zmyślą, że znajdują się w podziemiach Ker-Paravelu. — Chodź, przedstawię cię komuś — dodał chłopak, łapiąc mnie za łokieć. Kątem oka spostrzegłam, że mój ojciec częstuje się smakołykami, które przyniosły mu małe bobry. 
     Edmund zaprowadził mnie do sali, która wyglądała jak jadalnia. Z boku stał wielki stół. Między krzesłami krzątały się bobry, wydając czasem z siebie dziwne, skrzeczące dźwięki. Zauważyłam pewną postać, siedzącą do mnie tyłem. O tą osobę, chodziło Edmundowi? Chłopak podszedł, siadając na jednym z krzeseł. Chwycił z talerza, który niosło narnijskie zwierzątko, ciastko i wsadził je całe do buzi. 
     — Mirin, poznaj mojego przyjaciela. — Chłopak wskazał na postać, siedzącą obok. Zamarłam, kiedy nieznajomy się odwrócił. Nie mogłam w to uwierzyć. Przede mną stał Kaspian. Może nie wyglądał tak idealnie jak go zapamiętałam. Widać było, że spędził sporo czasu w więzieniu, zmierzwione włosy, przydługi, niechlujny zarost. Zapomniałam, że powinnam się pokłonić, w końcu to król!
     — Wasza... Wysokość — zająknęłam się. Edmund zaśmiał się cicho. 
     — Kaspian wystarczy — odparł król, uśmiechając się. Spostrzegłam się, że wpatruję się w niego jak głupia więc przestałam. Zerknęłam na rozbawionego Edmunda. O co tu chodziło? Jak udało mu się odbić króla? Zmrużyłam oczy, próbując sobie wszystko ułożyć w głowie. Edmund jest wiernym sługą Kaspiana... Tak, to jedyne wytłumaczenie. 
     Usiadłam przy Edmundzie. Trochę krępowało mnie towarzystwo króla. Czułam się dziwnie kiedy uśmiechał się do mnie. 
     — Skąd go wziąłeś? — szepnęłam do Eda, by Kaspian tego nie usłyszał. Chłopak zmarszczył brwi. Wskazał głową na króla, patrząc się pytająco. Kiwnęłam.
     — Znam zamek, nie trudno było się do niego dostać. Skoro raz uciekłem, potrafiłem zrobić to drugi raz — odparł, wzruszając ramionami. 

     Przysypiałam pomału z głową na stole. Już prawie dopadł mnie sen kiedy usłyszałam rozmowę Edmunda i Kaspiana.
     — Gdzie Zuzanna i Łucja? —spytał król z obawą w głosie. Edmund westchnął cicho.
     — Zuza jest na zamku. Piotr wie, że ludzie się boją, więc chce załagodzić sytuację. Zuzanna zasiadła na tronie. Praktycznie nie ma żadnej władzy. Piotr nią steruje, pewnie ją czymś zastrasza. Z tego co wiem, Łucja za dwa dni ma zostać przewieziona w inne miejsce. Wciąż trzymam rękę na pulsie, nie może jej się nic stać. Piotrek stracił rozum, nigdy nie wiadomo co mu do głowy strzeli. Jest w stanie własną siostrę sprzedać — powiedział. Na chwilę zapanowała cisza. Już chciałam się podnieść, by wiedzieli, że już nie śpię, kiedy Kaspian się odezwał.
      — Skąd wytrzasnąłeś tą dziewczynę? — spytał. Policzki mi zapłonęły, oni mówili o mnie!
     — Spotkaliśmy się czystym przypadkiem kiedy uciekałem. Zaczepił ją jakiś strażnik więc go zabiłem. W zamian pozwoliła mi u siebie mieszkać — rzekł. Król zaśmiał się cicho.
     — I co? — dopytywał jakby było coś jeszcze do mówienia. 
     — Mirin jest okej — odrzekł Edmund. 
     — Tylko okej? 
     — Lubię ją, nie wiem o co ci chodzi. Jak ci się podoba to masz problem. Jesteś królem, twoja wybranka też musi być kimś — powiedział, urażając mnie tym. Co chciał przekazać? Może to, że jestem zwykłą wieśniaczką?
     — Ciebie również to dotyczy — odparł Kaspian. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o co chodzi. Podniosłam niepewnie głowę, nie chcąc już kryć, że nie śpię i od dłuższego czasu się im przysłuchuję. Zostałam jednak niezauważona.
     — Edmund? — rzekłam cicho. Chłopak wzdrygnął się,  słysząc mój głos. Podszedł do mnie, gryząc nerwowo wargę.
     — Nie chciałem cię obudzić — powiedział. Wzruszyłam ramionami.
     — Sama się obudziłam — skłamałam. — Nudzi mi się — dodałam zgodnie z prawdą. Było tu naprawdę fajnie, nie na co dzień człowiek może znajdować się w podziemiach Ker-Paravelu, jednak nie miałam co tu robić. Chyba przyzwyczaiłam się do pracy i wolny czas nie sprawiał mi przyjemności.
     — W takim razie chodź — odrzekł Ed, wyciągając w moją stronę dłoń. Ujęłam ją i pozwoliłam by mnie prowadził.
     Wyszliśmy z pozostałości po zamku i znaleźliśmy się w puszczy. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak wziął ze sobą dwa miecze. Wyciągnął je, kierując rękojeść w moją stronę.
     — Pozwolę ci wybrać broń — rzekł, uśmiechając się delikatnie. Podeszłam bliżej, przyglądając się dwom różnym mieczom. Jeden wyglądał dość zwyczajnie: trzonek bez zdobień, długie ostrze. Byłam bardziej zainteresowana drugą bronią ze zdobieniami. Na końcu rękojeści była głowa lwa. Już wcześniej widziałam jak Edmund jej używa. Chwyciłam ładniejszy miecz, przyglądając mu się dokładniej.
     — Skąd go masz? — spytałam, bo nie mogłam się napatrzeć. Zerknęłam na Edmunda, widząc jak się się krzywo uśmiecha. Wywinął zręcznie swoim mieczem, robiąc zgrabne kółko w powietrzu i wbił ostrze w ziemię.
     — Zabrałem z zamku — odparł. Zmarszczyłam nos, czując, że coś jest nie tak.
     — I? — Skrzyżowałam ręce na piersi. Edmund uśmiechnął się.
     — A czy to ważne? —spytał, spotykając się z moim srogim spojrzeniem. Przewrócił oczami, wzdychając. — Należał do Piotra — powiedział. Spojrzałam niepewnie na miecz. Trzymam w dłoni coś, co dotykał ten tyran.
     — Wolę chyba ten drugi miecz — rzekłam, odkładając broń. Wyciągnęłam z ziemi tą, którą Ed wcześniej wbił. Chłopak wzruszył ramionami, pocierając swój zarośnięty policzek.
     — To naprawdę porządna broń, ale skoro nie chcesz... — rzekł, podnosząc ją. — Dobra, koniec gadania, nauczę cię paru rzeczy — powiedział, unosząc miecz do góry. Zrobiłam to samo. Nigdy nie walczyłam, czułam zatem pewną presję. — Broń się — polecił nagle nacierając na mnie. Z trudem sparowałam jego atak, czując ból w kostkach.
     — Może najpierw trochę teorii? — zaproponowałam, wymachując przed siebie mieczem. Nawet nie dosięgnęłam chłopaka, który zaczął się śmiać.
     — Myślisz, że ktokolwiek używa teorii podczas walki? Liczy się to, byś nie zginęła. Nie myśl, działaj —odrzekł. Zamachnął się i zaatakował. Wytrzymałam jego natarcie, czując dumę. Po chwili chłopak wygiął nadgarstek i wytrącił mój miecz. Jak to zrobił? Nie użył do tego żadnej siły!
     — To nie fair! Pokaż mi coś łatwiejszego — poleciłam, podnosząc broń. Edmund oparł się o drzewo, uśmiechając. Był chyba rozbawiony całą tą sytuacją.
     — Z rycerzami Piotra też tak będziesz dyskutować? Wątpię czy znajdzie się jakiś, który spełniłby twoją prośbę — rzekł. Poczułam jak moje policzki robią się czerwone ze złości. Ścisnęłam mocniej rękojeść. Nagle zamachnęłam się, chcąc zaatakować Edmunda kiedy nie będzie się tego spodziewać. On jednak uniósł prędko rękę z mieczem i sparował atak. Poczułam ból z knykciach, a po chwili moja broń leżała metr dalej.
     — Jak to robisz? — spytałam, bo po raz drugi udało mu się mnie rozbroić. Chłopak wyciągnął swój miecz, wykonując ruch nadgarstkiem.
     — Sprawiam, że twoja broń zmienia tor ruchu.
     — Przecież mocno ją trzymałam! — zaprzeczyłam. Ed kiwnął głową.
     — To tylko ułatwia mi zadanie. Nie możesz tak mocno napinać mięśni, bo szybko się męczysz i po pewnym czasie dłoń ci zdrętwieje i nie będziesz jej czuła. Przeciwnik wtedy bez trudu wybije ci broń —powiedział.
     — To może pokażesz mi jak się powinno trzymać? —spytałam. Edmund posłała mi uśmiech. Po chwili stanął za mną.
     — Weź miecz — polecił. Nie chciałam trzymać miecza Piotra, mimo to wykonałam jego polecenie. Chwyciłam za rękojeść. — Źle, kciuk jest nie w tym miejscu gdzie powinien się znajdować — rzekł, przesuwając moje palce. Chwyt był bardzo niewygodny. Trzonek trzymały ledwie trzy palce.
     — To mi zaraz wypadnie, kiepski z ciebie nauczyciel — rzekłam, czując jak broń wyślizguje mi się z rąk.
     — Nie wkładaj w to tyle siły, po prostu trzymaj. Wyobraź sobie, że to twoja ręka, tyle, że dłuższa i zakończona ostrzem. Rękojeść i twoja dłoń to ruchomy staw, którym możesz sprawnie manewrować. Zupełnie jakbyś zginała rękę w łokciu. — Edmund, złapał mnie za przegub i powoli ruszył moją ręką. Lewo, prawo, góra, dół. Miecz już tak nie ciążył jak na początku, a chwyt nie był nawet taki niewygodny. Głos Edmunda zabrzmiał cicho tuż przy moim uchu. Jego ciepły oddech otulił moją szyję i kark.
     — Rusz delikatnie nadgarstkiem — szepnął, łapiąc moją dłoń i pokazując jak to zrobić.
     — Dobra, teraz skopię ci tyłek — powiedziałam, wymachując z gracją mieczem. Odwróciłam się przodem do chłopaka, widząc, że się uśmiecha. Poczułam jak na policzki wyskakują mi rumieńce, nie potrafiłam tego kontrolować. Zaczesałam zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
     — Pamiętaj by unikać walki — powiedział po chwili Edmund. Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
     — Ale... Przed chwilą pokazywałeś mi jak walczyć — zauważyłam, czując zagmatwanie. Na twarzy chłopaka wymalowała się troska. Położył dłonie na moich ramionach, patrząc mi w oczy. Przez chwilę zagapiłam się na jego brązowe tęczówki. Były naprawdę śliczne. Czy Ed też tak myślał o moich niebieskich oczach? Może widział tylko matowy kolor i zero emocji? Miałam tylko nadzieję, że moje źrenice nie są nienaturalnie wielkie.
      — Zawsze jest kilka rozwiązań, tylko nie zawsze chce nam się ich szukać. Walka jest zawsze ostatecznością, kiedy nie ma innego wyjścia. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała jej doświadczyć — powiedział. Wciąż nic nie rozumiałam. Patrzyłam się jak głupia w jego twarz.
     — A jak mnie ktoś zaatakuje? — spytałam. Mina Edmunda złagodniała. Zniknęła mu bruzda między brwiami.
     — Nie zdąży się do ciebie zbliżyć, bo ja tu jestem — odparł. Pokręciłam głową. Nawet nie zauważyłam kiedy zrobiłam mały krok do przodu.
     — To wszystko jest bezsensu. Zabraniasz mi walczyć, a sam to robisz — zauważyłam, kładąc dłonie na jego piersi. Jego oczy wciąż pozostawały takie same, lśniące i pełne emocji.
     — Ja już od dawna siedzę głęboko w tym bagnie. Chcę cię od tego uchronić, nie każdy jest w stanie zabić człowieka nawet w swojej obronie — powiedział. Zamilknęłam, nie wiedząc co dal;ej mówić. Skończyły mi się pytania. Stałam tak teraz, patrząc na twarz Edmunda, na jego oczu, zarost, usta...
     — Nie bój się — szepnął po chwili.
     — Nie boję się — odparłam, marszcząc brwi.
     — To dlaczego płaczesz? — spytał. Odsunęłam się prędko od niego, orientując się, że po policzkach spływają mi łzy. Otarłam je wierzchem dłoni. Dlaczego płakałam? Dlaczego akurat teraz? Przeklinałam się w myślach.
     — Przepraszam cię Mirin — powiedział Edmund, spuszczając wzrok. O nie, nie chciałam, by myślał, że to przez niego. Skarciłam się w myślach. Mirin, dlaczego zachowujesz się tak idiotycznie w pobliży przystojnego chłopaka, który jest sługą króla Kaspiana?! 
     — To ja przepraszam. Jestem totalną idiotką, wybacz — rzekłam. Chłopak pokręcił głową.
     — Zapomnijmy — polecił. Nie chciałam zapominać. Chciałam jak najdłużej przechowywać w pamięci to jak stał za mną, jak czułam jego dotyk i oddech, jak staliśmy na przeciw siebie i gdyby nie to, że się popłakałam, mogłoby by znacznie inaczej.

_______________________________________________
Cześć, jak tam wasze emocje po przeczytaniu? Mam nadzieję, że się podobało nie mniej od poprzedniego c: Piszcie w komentarzach co chcecie, co Wam się podobało, a co nie, jak wyobrażacie sobie bohaterów, jednym słowem co Wam w duszy gra ♥ 

5 komentarzy:

  1. Piotr. Znowu czuję chęć mordu.
    Nie wiem od czego zacząć, oprócz tego, że Mirin powinna w końcu wziąć się w garść! Odwagi! Bądź mężczyzną! Chwila... mężczyzną? Dobra, nie ważne. ZAPOMNIJ.
    Cały czas czekam, aż Edek jej w końcu powie o tym, że jest królem. Albo jak on nie powie to ja to zrobię (tak, chcę powiedzieć coś postaci literackiej, nie oceniaj mnie).
    Chwila. Chęć mordu na Piotrze wraca. Zuza, strzel już mu w ten zakuty łeb, bo jak nie no to ja to zrobię (czy ja ich wszystkich mam wyręczać?!).
    Ach, no i jeszcze ta tragedia w rozdziale. Kaspian zmierzwił sobie włosy. To katastrofa.
    Ach i jeszcze mam napisać co mi gra w duszy. Chęć mordu. Powinnam za to trafić do piekła? Nawet jeśli to ej! Hell Ain't a Bad Place to Be!
    To ja zapraszam no nowy rozdział u mnie i życzę weny i zabiję Piotra i pozdrawiam.
    ~Zjawa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabić Piotra? To by było zbyt proste c:
      ~oreuis

      Usuń
  2. Boziu, to jak Edmund uczył walczyć Mirin było cudowne <3
    BOBRY TO ŻYCIE.
    Na grzywę lwa, od razu przypominają mi się teksty pana Bobra xD
    O, Kaspian. Fajnie, że żyjesz :)
    Jestem prawie pewna, iż miecz Piotreła to tak naprawdę miecz Edmunda. Nie wiem skąd to podejrzenie xD
    Jeju, przepraszam za ten beznadziejny komentarz, ale czuję się fatalnie z powodu przeziębienia. :(
    Weny.
    Bells

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz ♥
      Zdrowiej szybciutko ♥
      ~oreuis

      Usuń
  3. Hm, wydaje mi się, że Edek wziął ten miecz ze względu na sentyment. W końcu kiedyś bracia się lubili... Jedyne emocje które towarzyszyły mi podczas rozdziału to smutek. Jak Piotr mógł stać się takim bezlitosnym sk*rwielem? No jak... :/ Dobry Boże, Edmund taki cudowny *.* Świetnie tłumaczy naszej Mirim zasady fechtunku. Też tak chcę... Bardzo chcę się nauczyć władać mieczem, choć w naszych czasach to się nie przyda :c Nie wiem czemu ale Edek traktuje Mirim... pobłażliwie? Mam nadzieję, że niedługo spojrzy na nią inaczej *.*
    Weny^^
    ~ Huncwotka Vicky

    wielki-powrot-narnii.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz c:

.
.
.
.
.
.
template by oreuis